Billy jest zwyczajnym chłopcem, pochodzącym z małego górniczego miasteczka. Półsierota, jego brat i ojciec strajkują, na dodatek musi opiekować się chorą babcią, czyli jego sytuacja nie jest zbyt kolorowa. Nie miał jakiś szerokich zainteresowań, chodził na boks raz w tygodniu i spędzał czas z przyjacielem Michaelem. Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło, kiedy zupełnie przypadkowo został na lekcji baletu. I spodobało mu się. Więc zaczął chodzić regularnie, pieniądze przeznaczone na boks, wydawał na naukę tańca. Jego nauczycielka, niespełniona balerina, odkrywa w nim niesamowity talent i postanawia uczyć go, by dostał się do królewskiej szkoły baletowej.
Całej historii klimatu lat 70 i 80 nadała ścieżka dźwiękowa. Piosenki bardzo przypadły mi do gustu i myślę, że wielu innym będzie się już kojarzyła z chłopcem w baletkach. Zresztą, co ja mówię, cała oprawa, miasteczko i realia tamtych lat zostały oddane, tylko choćby przez sam strajk górników. Billy wybił się ponad to. W mieście, w którym górnikiem zostawało się z ojca na syna, on postanowił zostać tancerzem. Mimo, że tamten okres należy do przeszłości, przesłanie jest ponadczasowe: warto dążyć ku marzeniom!
Mówiłam coś o gejozie... A no tak. Michael, przyjaciel Billyego. Ale co ja sobie język będę strzępiła, obejrzyjcie, zrozumiecie. Ocena filmu 11/10, dziękuję, dobranoc, a teraz daję zdjęcia.
A teraz wam dowalę gejoze hue hue hue
(Co z tego, że to tylko pożegnanie. Ja wiem lepiej.)