28 czerwca 2013

Ocena - Koniec gimnazjum

AHHH! WAKACJE! Radość, czas wolności i wyjazdów oraz błogiego lenistwa, ale żeby to wszystko się zaczęło trzeba coś jeszcze przejść. Coś co jest szczególnie trudne co kilka lat, i coś co spotkało mnie w tym roku. Koniec nauki w danej placówce szkolnej. W tym roku ja i Nat skończyliśmy to samo gimnazjum. Oczywiście oboje się cieszymy, ale wtedy nadchodzi chwila refleksji. Już nigdy nie zobaczymy tych samych ludzi ( klasy ) wszystkich razem. Nawet jeżeli się nie dogadywaliśmy z pewnymi osobami, to i tak jest nam smutno bo musimy przyjąć do wiadomości że być może już nigdy nie zobaczymy niektórych osób. I myślę że osoby które mówią że gdzieś mają już starą klasę szkołę, i tak gdzieś wspomną nas z nutką sentymentu. Pożegnanie również z naszą panią wychowawczynią która uczyła nas 1.5 roku w zastępstwie naszej poprzedniej wychowawczyni która wraca do ( już nie mogę mówić mojego :( ) gimnazjum. Pani Berdyga mimo kilku wad na pewno była dobrą wychowawczynią. I pożegnała mnie w bardzo miły sposób, mówiła mi żebym pisał. Bardzo spodobała jej się moja dodatkowa praca. Jak to ujęła za błędy postawiła by 3, ale za treść dała mi 6, co mnie bardzo zaskoczyło. Jest to alternatywna wersja opowiadania "rzeźni numer pięć". Losowaliśmy tematy i wątki które mieliśmy kontynuować. Wklejam wam to opowiadanie i pozostawiam wam je do oceny.
Aha, udanych i zdrowych wakacji :D

Billy siedział w swoim ulubionym fotelu paląc ulubione cygaro. Dostał zaproszenie na ślub córki 2 miesiące temu, ale dziś się nie zjawił na ceremonii. Kiepski stan zdrowia był dla jego córki wystarczającym powodem, więc nawet nie nalegała zbytnio. Żałował trochę, że niebyło go przy jego księżniczce w tak ważnym dla nie dniu, ale tak bywa.
Pogoda była świetna. Patrzył z tarasu swojego domku letniskowego na zachodzące słońce, które odbijało się na tafli jeziora, zmieniając ją w wielką pomarańczową, przepiękną plamę.  Nie było słychać nic, poza cichutkim szumem w głowie spowodowanym kilkoma szklaneczkami różnych alkoholi, i szelestem liści na pobliskich drzewach, na który po kilku chwilach nie zwracało się uwagi. Atmosfera była strasznie czaso chłonna. Siedziało się tam kilka minut, a tak naprawdę mijały cztery godziny. I to jest piękne w odpoczynku. Marnujesz czas, ale w taki sposób, że jesteś z tego zupełnie zadowolony.
Czas, ciekawa sprawa. Jest wszech obecny, odczuwalny w każdej chwili, jego upływ jest nieunikniony, ale mimo tego, że jest tak namacalny, ludzie tak naprawdę nie mogą nic z nim zrobić, nic poza mierzeniem go dla lepszego samopoczucia.
Billy siedział i pół rozmyślał a pół patrzył na piękno jeziora. Obydwie czynności były zajmujące i nie dało się na nich skupić jednocześnie, więc ustalmy, że Billy po prostu siedział i podziwiał wszystko, co go otacza.
Ale nie można tak błądzić w obłokach wyobraźni cały czas, bądźmy poważni. Trzeba w końcu zejść z tego słońca, co właśnie uczynił nasz bohater, choć był na tyle rozsądny żeby posmarować się kremem na opalanie i przykryć czymś głowę, to tak czy siak nie można cały czas siedzieć i nic nie robić.
Ale co się ma innego do roboty, jako emerytowany człowiek, który nie ma ani dzieci ani (jeszcze) wnuków do opieki. Po tak długim i ciężkim życiu, kiedy naglę dostaje się swobodę i brak obowiązków do wypełnienia, można wpaść w lekką psychozę. Szukanie sobie jakiś zajęć. Czegokolwiek, ale to też z czasem nudzi i robi się męczące. Dochodzi się do wniosku, że ma się większa ochotę zmarnować popołudnie na gangu nisz malować po raz kolejny cały dom czy czyścić coś, co się czyściło kilka razy w przeciągu tygodnia.
Ale Billy nie narzekał, życie go nie oszczędzało, więc chwila nie ma czegoś do roboty, mimo że zdaje się to ciągnąć w nieskończoność, w końcu i ten stan przeminie, a zastąpi go być może coś przyjemnego. 
Sprawdził czy wszystkie drzwi i okna na parterze są zamknięte, szedł na pierwsze piętro i nie chciało mu się już schodzić na dół, a byłby głupcem gdyby zostawił drogę, dla włamywacza lub jakiegoś zwierzęcia, otwartą na oścież.
Szybki prysznic i do łóżka. Zachowywał się trochę jak stary piernik, ale czemu nie? Ktoś mu zabroni? I tak był sam, więc może robić, co chce. A tego wieczora miał ochotę na jakiś dobry film wczesnym wieczorem.
Niestety, coś, co było reklamowane, jako kino na światowym poziomie, oraz jako film roku, okazało się przesyconym efektami specjalnymi kiczem bez fabuły. Ale jak już się zaczęło coś oglądać to człowiek chce to dokończyć. Bo jeśli by tego nie zrobi to ciekawość jak film się zakończy byłaby tak silna, że film włączyłoby się na nowo, a Billy nie miał ochoty znowu męczyć się przed telewizorem.
Kiedy na ekranie rozgrywała się ostateczna scena (o dziwo jeszcze bardziej efekciarska niż poprzednie, a o to było naprawdę trudno) cos się stało z telewizorem. A przynajmniej tak się zdawał Billemu. Jakaś niewielka poświata zasłoniła mu telewizor, i choć unosiła się przed odbiornikiem, to z jego perspektywy wyglądało to tak jakby coś się popsuło z telewizorem.  Wkurzony rzucił kapciem, a jakie wielkie było jego zdziwienie, kiedy dolna część garderoby przeleciała kulę i uderzyła plazmę, niemalże zrzucając ja z pułki.
Przestraszył się niemiłosiernie.  Wyskoczył z łóżka i stanął w najbliższym koncie czekając na jakiś ruch zjawy.  Ciężko powiedzieć, co było gorsze, sama zjawa czy to, że absolutnie nic nie robiła.
Po jakiś dziesięciu minutach strach przeminął i zmienił się w zaciekawienie. Wolnymi kroczkami z niepewnością na twarzy zaczął się przesuwać w stronę anomalii.  
Duch? Złudzenie optyczne? Może sam Bóg? A może wyobraźnia znudzonego codziennością starucha? I najważniejsze pytanie, która z tych rzeczy była by najlepsza, a która najstraszniejsza?
Odległość między nim a … tym czymś powoli się zmniejszała, aż do momentu, kiedy kula była na wyciągnięcie reki, Billy powoli uniósł ramię. I kiedy dotykał palcami czegoś, czego nawet nie czuł zamknął oczy spodziewając się najgorszego.
Nie ma znaczenia czy miałby je otwarte czy nie, odczucie było by to samo. W ułamku sekundy znalazł się gdzieś indziej, a gdyby na to patrzył po prostu zobaczyłby nagle, że stoi gdzieś indziej. Ale zdawało mu się, że powieki zasłoniły coś niesamowitego, portal do innego świata.
Ale gdzie właściwie stał? Gdzieś na otwartej przestrzeni. Wszystko zdawało się być lekko fioletowe i przyciemnione. Niebo było niemalże granatowe, mimo tego zdawało się, że trwa dzień.  Grunt był twardy, i jasno fioletowy. Ciężko było mówić o piasku, ale Billy czuł się jakby patrzył na pustynię.  Widok pustynnych, skalistych grzybów i gigantycznych skał zasłaniały mu… domki działkowe?
Tak to przynajmniej wyglądało. Ale były one jakieś dziwne. Niby takie same jak spotykane na ziemi. Niektóre zadbane, inne minimalistyczne, inne przypominające małe wille. Tylko, że budynki były dość niskie, tak niskie, że nawet te wielo piętrowe miałby by problem ze zmieszczeniem człowieka, nie mówiąc już o kilku mieszkańcach ludzkiego gatunku.  
I jak to na domki działkowe przystało, znajdowały się tu też ogródki. I to one były tu najdziwniejsze. Jak to zawsze była, niektóre ogródki były zadbane do pedantyczne czystości, inne zdawały się żyć własnym życiem, a jeszcze inne były po prostu przepiękne.   Jeden był najładniejszy, i wyróżniał się z pośród pozostałych. Panował to pozorny chaos, wszystko było między sobą wymieszane, ale nie występowały tu żadne chwasty, a tak się przynajmniej zdawało. Dlaczego było ciężko określić czy są tu jakieś niepożądane rośliny? Ponieważ Billy nigdy nie widział takich roślin. I był niemalże pewien, że takich roślin po prostu nie ma na ziemi.
Wszystko tonęło w kolorach, nie były one zbyt wyraziste i jasne, ale i tak przepiękne. Najwięcej było tu różnego koloru bulw o najróżniejszych kształtach.  Niektóre wyrastały z ziemi, inne z krzaków, a jeszcze inne z drzew, które były minimalnie wyższe od Billego, to tu zdawały się być naprawdę duże.
Największe bulwy były rozmiaru pięści, a najmniejsze zmieściłyby się na paznokciu małego palca. Ale rosły tu też inne rzeczy. Zazwyczaj w ogródkach pedantycznych wyrastało coś, co wyglądało jak rzadkie, twarde, rozłożyste korzenie, które oczywiście wyrastały ponad spulchnioną glebę.  Najpewniej część jadalna tego „warzywa” znajdowała się pod ziemią, ale w tym dziwnym krajobrazie nic nie zdawało się być pewne.  
 W tym dziwnym świecie najdziwniejsza chyba jednak była cisza i spokój.  Nie widziało się żywej duszy, i nie chodzi mi wcale o człowieka, po zobaczenie tu kogoś takiego było by może uspokajające, ponieważ nie było by się samemu, ale i jeszcze bardziej zastanawiające, skąd się tu wziął?
Zaczął się nerwowo rozglądać, przepiękne rośliny zmieniły się dla niego w ramiona potworów, domki mimo niewielkich rozmiarów zdawały się go osaczać. Wszystko straciło na chwilowym uroku. Zaczęły się oczywiste pytania. Gdzie ja jestem? Co się stało? Co to za domki? Czemu wszystko jest w takich dziwnych kolorach? Czy są tu ludzie? Jeśli nie, kto zbudował te dziwne domki? Dlaczego wszystko jest takie małe? Czy kiedykolwiek wrócę do domu?
-Billy, spokojnie
Ten głos zadziałał jak strzałka ze środkiem paraliżującym, choć właściwie nie do końca. Bo Billy stał o własnych siłach, ale nie mógł nic powiedzieć ani się poruszyć. Dźwięk zdawał się wydobywać z jego głowy, a więc do tego doszło? Zwariował? No tak, najpierw przeniósł się na fioletowa pustynie z małymi domkami działkowymi, a teraz słyszy głody. ŚWIR!
- Spokojnie, nie oszalałeś
O, a teraz sam się uspokaja i sobie wmawia, że jest normalny, zaczyna się robić ciekawie!
-Nie jestem tobą, a ty żałuj, że nie jesteś mną, ja też uważam to za twoja niedoskonałość, i bardzo ci współczuję z tego powodu
-To, kim jesteś jak nie mną?!
-tralfamadorczykiem
-trafla, co? – Boże, więc tak ma na imię moja podświadomość
- tralfamadorczykiem
-ale gdzie ty jesteś, gdzie ja jestem!
-Jesteś na tralfamadori, a ja jestem przed tobą
-Co za idiotyzm! Przecież nikogo przede mną nie ma…
-spójrz w dół
Billy gwałtownie spojrzał na swoje nogi i omal nie padł na zawał. Patrzyło się na niego małe oko, które znajdowało się. Przerażany odskoczył do tyłu. Przewrócił się na plecy, podniósł się na prawej ręce i patrzył przed siebie tępo patrząc na coś, co mimo braku ust, mówiło do niego. Było to zielony stworek wysokości łydek Billego. Wyglądał jak zielona przepychaczka do zlewu, z szczupłym ramieniem, zakończonym zieloną dłonią i okiem, którego tęczówka miała czarno-szary odcień.
-Mówię do ciebie telepatycznie
-No teraz to kompletnie mi odbiło! Co ja sobie wyobrażam? Przepychaczki na innych planetach z mocami nadprzyrodzonymi? Za długo nie miałem co robić! – Krzyczał w myślach powoli wstając z ziemi, grawitacja zdawała się tu dość duża, co by tłumaczyło mały rozmiar tego tralfo-czegoś
- Widzę czterema wymiarami
-No świetnie, zaskocz mnie jeszcze czymś
-Nawet nie wiesz co to znaczy – oko patrzyło się na niego z uporem ale nie zdradzało żadnych emocji, tralfamadorczyk – czas, jest dla mnie czymś ulotnym, mogę przeżywać każdą chwilę kiedy zechcę, i chce ci pomóc
-Dlaczego? I niby jak?
-Przeniosłem cię tutaj żeby ci pomóc
-POMÓC?! Ja omało nie zeszłem z tego wszystkiego na zawał, a ty mi niby pomagasz? CO TO ZA POMOC? – Billy był osobą która skakał między emocjami jak pasikonik z kwiatka na kwiatek – NIE CHCĘ TWOJEJ POMOCY, CHCE DO DOMU, TERAZ! – Ostatnie słowo wypowiedział ze szczególnym naciskiem
-Nie
-Nie?
-Nie
-Tak po prostu?
-A jak inaczej mam ci to powiedzieć?
-No nie wiem, jakiś argument?
-Robię to dla twojego dobra, przejdźmy się
Tralfamadorczyk zaczął sunąć po gruncie wzdłuż ścieżki. Jego „stopa” nie odrywała się od podłoża, po prostu sunęła nie zostawiając za sobą żadnego śladu. Billy z udawanym oburzeniem na twarzy stał w miejscu, nie miał zamiaru się ruszać, ale wtedy wokół niego zaczęły się pojawiać inni traflamadorczycy, którzy patrzyli na niego z ciekawością. Uświadomił sobie że nic nie wie o tym gdzie co się znajduje, więc podbiegł do sunącej ręki. Na szczęście na razie tylko jedna taka postać sunęła po drodze, ponieważ traflamadorczycy nie różnili się od siebie wcale.
-Mów mi Krampos
-Billy
-Przecież wiem…
-Wybacz, nie rozumiem dlaczego tu jestem- Teraz Billy nie czuł się zły, czuł natomiast się bezsilny, było to słychać w jego głosie
-To zrozumiałe, musisz mieć wiele pytań
Sunęli dalej ścieżką, czasem minął ich inny mieszkaniec Tralfamadori, ale większość jednak rozmawiała między sobą w ogródkach. Co ciekawe, Billy słyszał ich nie uszami, a w głowie. Właściwie było to logiczne, jak postacie bez ust mogą coś mówić? Pozostaje im ogólno słyszalna, rozmowa telepatyczna, czy coś w tym stylu.
-Nie będę ci mówił jak cię tu przeniosłem, po prostu zaakceptuj to że tu jesteś
-A co jeżeli nie chce?
-Najpierw poznaj wszystkie fakty – Krampos – my, Traflamadorczycy widzimy w 4 wymiarach, i współczujemy wam, ludziom, waszego trój wymiarowego widzenia..
-Ale jak można widzieć w 4 wymiarach?
-Widzimy w czasie
-Jak to widzicie w czasie? – Nie próbował już nawet zamaskować swojego zdziwienia, jego rozmówca czytał chyba w jego w myślach, a Billy może i by umiał to zamaskować, ale nie we współczesnym stanie psychicznym, nawet nie wiedział czy naprawdę jest na innej planecie czy chodzi jak wariat po domu gadając sam do siebie
-To co się dzieje teraz, jest dla nas tylko momentem, w naszym życiu możemy się swobodnie przemieszczać i wybierać te dla nas w danej chwili ciekawsze
-Ale czemu mi to mówisz?
-Najpierw się spytam, rozumiesz co znaczy widzieć w czterech wymiarach?
O Billym można było powiedzieć wiele złego. Był obojętny, sarkastyczny, no był po prostu dupkiem. Ale był inteligentny i pojętny, to każdy musi przyznać. Więc możliwość przemieszczania się w swoim życiu była dla niego pojętna, aczkolwiek nie podobała mu się, to jest piękne w życiu, że musimy je przeżywać.  Doświadczać skutków swoich decyzji, i choć czasem ma się ochotę przewinąć nudne lub ciężkie momenty w życiu to taka możliwość dla człowieka była by destruktywna. Ponieważ dostęp do całego swojego życia, sprawiłby że najpewniej cały czas on przeżywałby on chwile radosne, a te ciężkie omijał. A co ze śmiercią? Jej groźba by zniknęła, no bo przecież po śmierci można przeżyć na nowo inny moment. Więc po co pracować? Albo inaczej, po co przeżywać swoją prace? Wystarczy przewinąć nudny dzień w biurze i bawić się na plaży podczas wakacji
-Tak, ale po co mi to mówisz?
-Przeżywasz dość ciężkie życie
-Może, ale ono mi pasuje – Billy zaczął już coś podejrzewać, wszystko układało się w logiczną ciągłość
-Twoja żona umarła, ty prawie też, nie miałbyś czasem ochoty…
-NIE! – O NIE! Na pewno nie zgodzi się na taką możliwość, chciał wszystko przeżywać po kolei, oraz odejść kiedy nadejdzie jego czas! Był skrajnym realistą i taka fantazyjna możliwość nie była na pewno nie dla niego
-Ale czemu nie?
-Co nie? – a no tak przecież on czyta w moich myślach – NIE BO NIE! Może to kiepski argument ale tak postanowiłem
-Bez zastanowienia się?
Zatrzymali się i patrzyli przed siebie. No w pewnym sensie, Billy się pochylał a dłoń Kramposa była wyprostowana i podniesiona najwyżej jak to było dla niej możliwe. Wszyscy Traflamadorczycy patrzyli się na nich. Tak jakby cały czas słuchali i tylko czekali na jakiś ciekawszy moment, który właśnie nastąpił. Kłótnia między mieszkańcami różnych planet nie zdarza się codziennie.
-Tak! Chyba mam do tego prawo?
-Tak, ale nie pozostawię tak tego
-Ale ja się na nic nie zgadzam!
-Spokojnie, dam ci tylko możliwość, podświadomie to ty sterujesz tym co się będzie działo
-Podświadomie?
-Tak, Skoro nie chce pełnej mocy doznań, to nie. A teraz dam ci możliwość widzenia czwartego wymiaru na 5 minut. Pamiętaj że ty decydujesz ile one będą trwały.
Billy już miał zaprotestować, ale kiedy podnosił rękę w geście wrogości, nagle zobaczył przed sobą małą dziewczynkę. Właściwie wyglądała na mała, ale patrzyła mu prosto w oczy. Co było dziwne, przecież Billy miał około metra siedemdziesięciu. Spojrzał na swoje dłonie aż s przewrócił, były to dłonie pięciolatka! A on sam stał na podwórku swojego przedszkola do którego uczęszczał jako małe dziecko! Więc tak się widzi czas? Skaczę pomiędzy losowymi momentami bez żadnego uprzedzenia? Nie! To na pewno nie było coś dla niego!
Wstał, otrzepał się z godnością ( a przynajmniej tak mu się zdawało, nagłe przemieszczenie do małego ciała sprawiło że jego ruchy były zbyt szybkie i nieprecyzyjne) I odszedł, a dziewczynka odprowadziła go zdziwionym spojrzeniem, kiedy wchodził do przedszkola. Przed sekundą gadali o najnowszym odcinku myszki miki, a ten nagle się przewraca i odchodzi, CHŁOPCY!
Billy wszedł do budynku niewielkiego przedszkola. Był to nieduży drewniany budynek jakich w okolicy było mnóstwo, podbiegł do lustra. Był niby przygotowany na to co zobaczy ale i tak był zszokowany.  I nie chodziło tu nawet do końca o jego niewielkie rozmiary czy też sam fakt że nagle stał się małym dzieckiem. JAK ON WYGLĄDAŁ?!
Jeansowe szelki, czerwone budziki w krwistym kolorze oraz koszulka w jakiś dziwny kwiatek z pszczółką. Ale najgorsza była pieczarka na jego głowie. Dlaczego jego matka puściła go tak z domu? Przecież wyglądał jak jakiś metro!

Ale teraz miał inne problemy, jak podświadomie przemieszczać się w czasie? Ta myśl zaprzątała jego głowę kiedy został zaciągnięty na leżakowanie, co było świetnym pomysłem na rozmyślania. Ale Billy nie przewidział jednego. Że sen go zmoże po kilku sekundach, a sam obudzi się, jako świeżo upieczony mąż, w dzień po nocy poślubnej.

24 czerwca 2013

"Deklaracja" oraz "W sieci"

Po Igrzyskach Śmierci powstało mnóstwo książek opisujących ziemie w przyszłości. I te dwie książki są o tym, jak się zresztą chyba już domyślacie :P
Anna jest nadmiarem. nielegalnie urodzonym dzieckiem. Dlaczego jest nielegalna? Dzięki długowieczności. Leku na wszystkie problemy ludzkości. Wystarczy go zażywać a śmierć i choroby zaglądać nam w oczy. Nigdy nie umrzemy o ile będziemy przyjmować małe, niepozornie białe tabletki. Oczywiście stwarza to też problemy. Ziemia bardzo szybko się przeludniła, limit dziecka na parę to też za dużo. Więc stworzono deklaracje. Podpisując ją zgadzamy się na przyjmowanie długowieczności, ale w zamian nie możemy mieć dzieci, nie podpisując oczywiście dajemy szanse nowemu pokoleniu, ale narażamy się na niechęć sąsiadów, oraz na to że władze będą nas podejrzewały o współpracę z podziemiem, no bo kto normalny wybiera ciążę od życia wiecznego?
Anna od kiedy pamiętaj żyła w ośrodku dla nadmiarów. Uczy się tam gotować, szyć, prasować i oducza myślenia. Wpaja jej się nienawiść do rodziców za to że zgrzeszyli wydając ją na świat. Krótko mówiąc ostre pranie mózgu.
Jak zwykle nie chce zdradzać treści, więc po raz kolejny skupiamy się na problematyce obu części.
Oczywiście mamy tu niewolnictwo i wykorzystywanie człowieka, co od zawsze uważałem za zmazę historii ludzkości, choć wiem że dziś to zjawisko również występuje, nie jest ono przynajmniej powszechnie tolerowane i akceptowane. Książka w dość prosty ale dobitny sposób pokazuje to zagadnienie. Przeludnienie ziemi. Pewne jest to że jest to realny problem, ale nie na przestrzeni najbliższych kilkuset lat, tak mi się przynajmniej zdaje. Bliższe nam jest raczej wykorzystanie surowców naturalnych. Co również jest tu opisane ale w dużo mniejszym stopniu.
Jest to książka w którą czyta się bardzo szybko. Mimo nietypowych tematów według mnie jest dość łatwa, aczkolwiek edukacyjna. Więc jest dobra dla kogoś kto dopiero zaczyna czytać książki młodzieżowe.
"W sieci" kończy się trochę tak, że można się spodziewać kolejnej części, ale jeżeli takowa nie wyjdzie, nic nie tracimy. W pierwszej części główną bohaterką jest Anna, w dwójce Peter, chłopak który pomaga Annie uciec z ośrodka dla nadmiarów.
Książka łatwa i przyjemna ale też nie głupia, ocena 7/10. Jak raz czuje że jest za mało opisów, na co zwykle narzekam że jest ich za dużo.
Ocena kiepska ale chce mi się jakoś specjalnie rozpisywać :P obiecuję poprawę :)